Kasztanka z powozem - druga mobilna klacz w stadzie (1994)

Chciałam bardzo, by do mego stada dołączył kolejny pies - niestety nie udało się. Następnie skoncentrowałam się na zdobyciu jednego ze starszych koni - też poniosłam fiasko. A w tym czasie, wciąż wisiało ogłoszenie z kasztanką i jej powozem. Cena była atrakcyjna, ale powóz miał sporo braków, a kasztance obcięto grzywę i skrócono ogon. Biłam się z myślami i w końcu się poddałam


Kasztanka wraz z powozem dotarła do mnie, na początku czerwca 2022, wraz z oryginalnym pudełkiem, w którym znalazłam też instrukcje i ulotki - prawdziwy skarb. Jednak powóz nie ma dachu, brakuje dyszli, zatyczek do kół, dwóch skrzyń z akcesoriami, dwóch podpórek do daszku, ozdobnych motyli, spinek dla konia i wodzy. Strzemiona przy siodle są oberwane z obu stron.

Pudło jest tak wielkie, że na początku skoncentrowałam się głównie na klaczy. Tak pozostanie jednak klaczą, choć miałam na początku inny pomysł. Wyciągnęłam ją z pudła, a resztę zostawiłam w garażu.







Wielkiej tragedii nie było, ogon nawet uchodził w tłumie. Ale tak krótka grzywa kompletnie mi nie pasowała i już gdy przymierzałam się do zakupu, wiedziałam, że będzie wymiana. Koń jest chodzący - jego mechanizm działa wzorowo, więc czułam, że będzie to ciekawa przygoda.

Jej kwiecisty czaprak był bardzo brudny, siodło od spodu było czymś uklejone. Zdjęłam więc z niej wszystko i odłożyłam na bok.









Zdecydowałam, że zamówię dla niej włosy z profesjonalnego sklepu ze sztucznymi włosami - takiego dla ludzi. Wybrałam dwa kolory i dwa rodzaje. Jedne włosy były z henlonu - bardziej do mnie przemawiały w strukturze i wyglądzie, ale wybrałam jasny brąz, który był dla niej za bardzo smutny i poważny. Ostatecznie postanowiłam wykorzystać włosy z kanekalonu w kolorze ognisto rudym. Stwierdziłam, że to nada jej nieco charakteru.

Na początku próbowałam ją rozebrać, jednak poddałam się i zdecydowałam spróbować wymienić włosy w inny sposób. Najpierw pozbyłam się grzywy, choć wcale nie było łatwo, bo okazało się, że wewnątrz szyi jest taki spory trzpień kończący się w okolicach uszu - na którym osadzona jest szyja i dzięki któremu się porusza, w czasie chodzenia. Baza z folii, w którą wszyta jest grzywa, otaczała ten trzpień dookoła, jakby była na niego wsunięta. Czyli tak jakby, jest tu podwójna baza - w porównaniu do koni stacjonarnych. Ale w końcu udało się grzywę wyrwać.

Po wyjęciu grzywy zauważyłam, że składa się z włosów o dwóch kolorach - na zewnątrz był ten złoto-pomarańczowy, a w środku było coś jak różowy blond.



Ogon oczywiście też składał się z dwóch kolorów włosa.

Ogon wyciągałam najpierw małymi pasmami, wyciągnęłam gumkę, która sama pękła i na koniec przecięłam jeszcze jedno wiązanie zabezpieczające - po tym ogon z łatwością poddał się całkowicie.


Tak byłam zaaferowana tą robotą, że zapomniałam zrobić zdjęcia niektórych etapów.

Ogon jest jednocześnie włącznikiem - kasztanka ma tą samą konstrukcję co Queenie, czyli Sprint - także starałam się walczyć z ogonem z wyczuciem, by czegoś nie popsuć.

Przygotowałam sobie nowe włosy - odmierzyłam potrzebną ilość i spięłam trytkami. Włosy były dość sztywne, szorstkie i poprzez swoją karbowaną strukturę - bardzo się puszyły. W ogóle mało naturalnie wyglądały - postanowiłam, że najpierw je przepiorę w płynie do prania tkanin delikatnych. Wypłukałam je w gorącej wodzie i spłukałam pod zimną. Na koniec wymoczyłam je w wodzie z płynem do płukania - standardowa procedura. Zostawiłam je na noc w łazience, żeby sobie wyschły.

Ponieważ te ludzkie sztuczne włosy są dość długie, przygotowane pasmo zaplanowałam przeciąć na pół - jedną część planowałam przeznaczyć na ogon a drugą na grzywę.

Jednak w trakcie okazało się, że przeszacowałam ilość na ogon, musiałam nieco ująć z tej partii, przez co więcej miałam włosów na grzywę. Z zainstalowaniem ogona nie było większych problemów - przewlekłam włosy przez belkę, o którą zaczepiony był oryginalny ogon. Po przewleczeniu zabezpieczyłam ogon ściskając go trytką, którą wcisnęłam do środka włącznika.



Kita wyszła imponująca. 

Z grzywą było jak zwykle więcej zabawy. Obmyśliłam sobie na nią sposób - drobne pasma, ale nie tak bardzo drobne jak przy okazji Heńki czy Mustanga, gdzie włosy sznurowałam na bazie - wiązałam nitką i zabezpieczałam klejem na gorąco.

wymiana grzywy konia Barbie
Gotowe pojedyncze pasma grzywy

Wymiana grzywy konia Barbie
Gotowe pasma na grzywę

Gdy już wyrobiłam wszystkie przygotowane włosy, zaczęłam je składać razem i sklejać, również klejem na gorąco. Podzieliłam wszystkie pasma na 3 sekcje.

Wymiana włosów konia Barbie
Gotowe pasma grzywy

Kleiłam pasma z obu stron, także powstała taka elastyczna beleczka na każdym z nich, dzięki niej pasma trzymają się w szczelinie szyi bez dodatkowego mocowania. Łatwo też było zamontować włosy, po prostu wsuwając je w szczelinę.

Koń Barbie po wymianie włosów

Koń Barbie po wymianie włosów

Koń Barbie po wymianie włosów

Zarówno ogon, jak i grzywa wyszły imponująco! Na początku miałam plan aby włosy skrócić do oryginalnej długości, ale jak już zobaczyłam efekt, to nie potrafiłam się przełamać. 


Włosy nieco sterczały jej nad szyją, więc złapałam za moją starą suszarko-lokówkę i końcówką o kształcie szczotki ułożyłam włosy. W trakcie tego zabiegu zorientowałam się, że włosy się prostują. A ja wciąż nie dorobiłam się prostownicy. Ale moja suszarko-lokówka z końcówką w kształcie lokówki dała radę. Na koniec jeszcze przeczesałam grzywę kilka razy końcówką w kształcie szczotki i w ten sam sposób przeczesałam też ogon. Włosy tylko wyrównałam, nie miałam serca ich ciąć - ona tak pięknie z nimi wygląda!


Zapis moich zmagań można zobaczyć na YouTube, w wersji lekko skróconej:



Oraz w wersji pełnej, z moimi błędnymi krokami:




Przyniosłam do domu wybrakowany powóz. Był rozłożony na części. Na szczęście w pudełku była instrukcja. Ale zanim go złożyłam, niektóre części musiałam solidnie umyć - były na nich ślady kleju, podobnie jak na siodle. Dlatego wszystkie brudne części, które mogłam zamoczyć, wraz z kocem piknikowym i czaprakiem wylądowały w misce w praniu. Gdy już wszystko wyschło, ubrałam moją klaczkę i złożyłam powóz.



Uważam, że ten fiolet idealnie komponuje się z moim kasztanowym rudzielcem! Długo zastanawiałam się nad jakimś ciekawym imieniem dla klaczki, ostatecznie została nazwana Waverly Vivian. Waverly kojarzy mi się z bujnymi lokami, no może ona nie ma w tej chwili loków, ale ma bujne włosy i być może kiedyś wpadnę na pomysł by je nakręcić na papiloty. To imię także wstrzymało moje zapędy do obcięcia jej włosów. Vivian to imię bohaterki z filmu Pretty Woman, która nosiła rudą perukę. A moja Wavy też jest całkiem pretty. 

Joey jako koń pociągowy

No tak, to nie pomyłka na tym zdjęciu powyżej. Joey świetnie nadaje się do ciągnięcia powozu, choć nie jest mobilny jak Waverly. Gdy po zmontowaniu tego powozu i założeniu dyszli od zestawu Ski Fun, zaprzęgłam do niego kasztankę - coś mi nie pasowało. Ten powóz jest olbrzymi! Ona tak biednie wyglądała w tym zaprzęgu, zwłaszcza gdy patrzyłam z góry. Gdyby dwa takie konie były zaprzęgnięte do tej mega bryki, to jakoś by jeszcze uszło, ale nie ona jedna. I wtedy przypomniał mi się inny zestaw z tym powozem - Sweet Magnolia. To musiała być już totalna porażka, bo w tamtym zestawie był koń w moldzie Prancera (vel. arabskim). Nie przystawiałam żadnego z moich prancerowych koni do tego wozu, ale wyobrażam sobie, że kiepsko by to wyglądało.

Sweet Magnolia Horse & Carriage
Sweet Magnolia Horse & Carriage - zdjęcie z eBay

Także w ogrodzie pozwoliłam dziewczynom poszaleć z Joey'em. A póżniej Selenka przyprowadziła nowego rudzielca.





I zaprzęgłyśmy kasztankę do jej wozu.


W międzyczasie wymyśliłam na szybko uczesanie, składające się z dwóch podpiętych razem warkoczy.




Wodze dorobiłam z farbowanego markerem bawełnianego sznureczka. Dyszle, jak już wspominałam - pożyczyłam od Ski Fun - i tak wybrakowany powóz był gotowy na przejażdżkę.


Jeśli mowa o rudzielcach - pojawił się też Turkusik, kompan Lordzia. Myślał, że Jackie ma jakieś przysmaki w tym bagażniku.



Ktoś mówił o przejażdżce? Turkus jest gotowy! No tak, tyle, że to dziewczyny miały się wozić, o psach nie było mowy.






Ok, to przerywnik fotograficzny mamy za sobą. 

Teraz dla porównania - powóz Ski Fun i Prancing:



Z wysuniętym koszem to jest prawie dwa razy taki jak karocosanki Ski Fun. Na tym powozie spokojnie mieści się 4 lalki. A w oryginale były jeszcze dwie skrzynie z wyposażeniem!


Z oryginalnego piknikowego wyposażenia w moim zestawie został tylko koc.

Drugie pudełko w mojej kolekcji. Jest nieco nadgryzione czasem, ale i tak podziwiam, że ktoś je zachował.










W pudełku, jak już wspominałam, znalazłam ulotki i instrukcję. Nie mam jeszcze pomysłu jak zdigitalizować mini katalog - jest w niestandardowym formacie i kiepskiej jakości - po położeniu na skaner mało widać. Instrukcję udało się zeskanować.












To były smaczki z pudełka. Na koniec jeszcze raz moja zdobycz. Muszę zaznaczyć, że włosy nie przeszkadzają Wavy w chodzeniu, w ciągnięciu powozu również.





I z moldową i modelową siostrą - Queenie (Sprint).



Reklama TV





Komentarze