Zaskakujące odkrycie - Steffi Love Running Horse - biegający koń z firmy Simba - Stefania - renowacja

 Kolejny koń z serii - nie Mattel i nie Barbie. Gdybym miała jednym słowem opisać jego pojawienie się i dalszy rozwój sytuacji, to brzmiało by ono - ZASKOCZENIE. Uprzedzam, że ten post będzie dłuuugii... Także na spokojnie do lektury możecie szykować sobie kawkę lub herbatkę - będzie co czytać i oglądać.

Stefania po renowacji

Ogłoszenie

Zacznę od początku, a więc od momentu, gdy ujrzałam ogłoszenie. Zobaczyłam w nim co najmniej dziwnego konia - jego ciało przypomina mi mold High Steppera (czyli coś jak moje Lucyna i Tawny), jego oczy i maść z brokatem - przypominają raczej konie w stylu Bratz, łeb niejako podobny jest trochę do moldu Nibblesa (konia z ruchomą głową, szyją i z magnesem w pysku), tyle że ma zbyt wyłupiaste i wielkie oczy. Na klapce od baterii, która była widoczna na jednym ze zdjęć, jest napis - Simba. I dzięki temu zorientowałam się, że chodzi zapewne o lalkę Steffi Love. Wpisywanie różnych fraz w Google, szukanie obrazem - NIC - zero informacji. Mniej więcej w tym momencie, w mojej głowie zapaliła się mała żaróweczka - konik ma sygnowanie marki Simba, nie ma o nim prawie żadnej informacji, ale na pewno należy do Steffi Love - to może być ciekawy eksponat do mojej kolekcji, niejako biały kruk wśród koni dla lalek. Żeby było jeszcze bardziej intrygująco - cena w ogłoszeniu mieściła się w przedziale bardzo budżetowych zakupów

Przejrzałam strony innych kolekcjonerów i na stronie niemieckiej znalazłam zdjęcia tegoż rumaka. Nie myliłam się, to koń Steffi Love i sprzedawany był pod nazwą - Running Horse - ot, wszystkie informacje jakie udało mi się zdobyć. Nie wiem z którego jest roku, kiedy był dostępny na rynku. Ale skoro jest taką zagadką postanowiłam zaryzykować i przygarnąć go do stada. Jego oczy do mnie nie przemawiały, nie są w moim stylu, jednak jest to ciekawy okaz i ta jego niedostępna historia mnie intrygowała.

Przesyłka

Przybycie tajemniczego konia zbiegło się w czasie z kończeniem montażu filmu o Reksiu i przybyciem budżetowego gangu z poprzedniego posta. Stefkowy koń musiał odczekać w kolejce na unboxing przynajmniej jeden dzień. Choć naprawdę umierałam z ciekawości jak będzie prezentował się na żywo.

W końcu nadszedł ten moment i uwolniłam tego rumaka z folii i kartonu. 


Na biodrze po ładnej stronie moldu widnieje okrągły, odstający przycisk, z początku myślałam, że uruchamia jakieś dodatkowe funkcje - jak np. odgłosy konia.


Od razu zaczęłam się zastanawiać jaką płeć przypisać temu osobnikowi. Z tymi czarnymi włosami wyglądał na faceta. Jednak w moim stadzie nieMatellowskich koni, póki co, mam samych chłopaków - przydałaby się jakaś dziewucha. Kolejna sprawa to zakres pracy - na początku zakładałam tylko standardowe ogarnięcie - mycie, rozczesywanie... i tu pojawiała się lekka niepewność - te włosy, zwłaszcza w ogonie - wyglądały jakby miały się za chwilę rozsypać w proch. W moich zasobach mam schowane nowe, piękne, czarne włosy dla Joey'a - tylko nie mam czasu mu ich zainstalować. Przemknęła mi myśl, że Joey może jeszcze poczekać, jeśli przyjęcie do rodziny tego konia wykonam na szybko, po najniższej linii oporu - zapewne nigdy już nie będzie mi się chciało do niego wrócić, a trzymanie kolejnej sieroty ze zniszczonymi włosami - rujnuje całkowity obraz mojego stada. I tak zapadła decyzja, że włosy będą wymienione. Jak widać nigdzie nie ma ani jednej zaślepki zakrywającej śruby - więc to także przemawiało za tym, że nie będzie to duży problem.

W ogłoszeniu widniała informacja, że koń zasilany jest na cztery baterie typu AA (zwykły paluszek), kiedyś chodził, teraz prawdopodobnie już nie chodzi - nie był sprawdzany. Więc kolejnym moim krokiem było wciśnięcie w zaśniedziałe i zalane wylanymi bateriami styki nowych baterii - i koń ruszył. O dziwo ruszały się tylko nogi. Szyja stała w miejscu. Byłam pewna, że powinna się poruszać razem z nogami - jak u moich chodzących Matteli - zatem kolejna rzecz do sprawdzenia - może coś pękło, może się odczepiło - i tak muszę go rozkręcić. Po naciśnięciu okrągłego przycisku na zadzie - nie stało się nic nadzwyczajnego, nic czego się spodziewałam - po jego wciśnięciu i przytrzymaniu koń po prostu chodzi - do momentu zwolnienia przycisku. Domyśliłam się, że jest to funkcja TRY ME - gdy koń jest w opakowaniu, raczej do niczego więcej się nie nadaje.

W międzyczasie wciąż wertowałam internet w poszukiwaniu informacji o tajemniczym Running Horse Steffi Love z firmy Simba. Przewertowałam katalogi Simba Dicke od 2013 roku - bo takie jedynie znalazłam. W całym internecie ogarnianym przez Google była tylko ta jedna, niemiecka strona z zabawkowymi końmi dla lalek, na której było zdjęcie tego okazu. W końcu wpadłam na pomysł, by wykorzystać inne wyszukiwarki. I dopiero rosyjska wyszukiwarka - yandex - wypluła mi 3 zdjęcia z rosyjskiego internetu, wrzucam je poniżej. BTW - musiałam je nieco przeskalować, bo wszystkie były rozciągnięte w pionie - w Rosji mają monitory o niestandardowych proporcjach, czy jak?

Tak prezentował się koń w opakowaniu (źródło: yartoys.ru)

wygląda to na jakieś zdjęcie promocyjne (źródło)

obrazek pochodzący prawdopodobnie z opakowania (źródło)

I w pełni rozumiem dlaczego koń nazywa się Running Horse a nie Walking Horse - na nowych bateriach zasuwa z taką prędkością, że nie da się tego nazwać chodzeniem. Tak w ogóle to mój egzemplarz nie chodzi, ponieważ składają mu się przednie nogi i ląduje na pysku. Zobaczymy, może podczas dekonstrukcji uda się to naprawić.

Czarne włosy nieco mnie zmyliły, ponieważ zakładałam, że ogłowie jest kompletne i są też wodze. Jak się okazało - wodzy brak, a ogłowie jest wybrakowane w miejscu ich łączenia. W ogóle to wygląda bardziej jak kantar, w dodatku nieco za mały.



Wydaje mi się, że jest we mnie jakaś wewnętrzna, bardzo silna niechęć do wielkich, błękitnych oczu u koni. Działają na mnie odrzucająco - tak było z Heńką i Ryśkiem - tu mam to samo - drażnią mnie. Te jeszcze dodatkowo są wystające... brrr...

Przygotowanie do odświeżenia

Czas zdjąć ogłowie i siodło.



Pierwszy raz mam do czynienia z akcesoriami konia Steffi. Zarówno ogłowie, jak i siodło - wykonane są z elastycznego tworzywa przypominającego gumę. Zapięcie ogłowia nie chciało się otworzyć, bałam się, że pęknie, więc po prostu zsunęłam je z uszu, bez rozpinania. Nie ma w nim nic nadzwyczajnego, praktycznie żadnych ozdób, prócz kilku odstających kresek. 



Siodło jest bardzo płaskie, ale całkiem ładnie zdobione. Zapinane na popręg podobny jak w starych westernowych siodłach Mattel. Podobnie też jak we wspomnianych siodłach - są tu otwory, których przeznaczenia nie znam. Domyślam się, że mogły służyć do mocowania lalki - np. w opakowaniu. Powyższe zdjęcia ukazują siodło przed myciem, zwłaszcza na środkowym obrazku widać ile było na nim brudu.






Nie byłam jeszcze w pełni przekonana, ale chciałam by ten osobnik był klaczą. Nie wiem czemu dość długo zastanawiałam się nad imieniem, skoro ona sama je sobie przyniosła - nie było innego wyboru jak Stefania - od Steffi Love. Tak więc Stefa bez akcesoriów prezentowała się całkiem fajnie - co widać na zdjęciach powyżej. Co można z nich wywnioskować zestawiając je ze zdjęciami znalezionymi w sieci - nie tylko ogon miała w trakcie rozpadu - grzywy też brakowało

Zanim jeszcze znalazłam te zdjęcia w necie, od razu czułam, że w pysku jest magnes.



Widać tu też brokat - te drobniutkie jasne plamki na plastiku.


Klapka baterii - zabezpieczana śrubą - zupełnie jak w moldzie High Stepper'a. Podobnie włącznik między przednimi nogami. Na klapce widoczny napis SIMBA - MADE IN CHINA. Oprócz tego, tuż pod śrubą jest informacja, by używać baterii alkalicznych typu AA. Nie ma roku, jak w przypadku Mattela, bo jak widać, jest to skopiowany mold, ciekawe czy na jakiejś licencji czy jest to klasyczna podróbka. Być może dołożenie ruchomej głowy i magnesu w pysku - miało sprawić, że jest to jednak inny mold, tak by nikt się nie przyczepił.




Odstające oczy


Obejrzeliśmy sobie Stefanię dokładnie, udokumentowałam jej stan w chwili przybycia, więc czas na dekonstrukcję.

O rany, rozebrałam konia na części!


Jedna śrubka, druga śrubka... i kolejna - koń jest w częściach. Z rozbiórką nie było najmniejszego problemu. No może tylko taki, że śruby były bardzo mocno zakręcone. Poniżej części okrywy wierzchniej konia przygotowane do mycia. Wnętrzności i nogi - czyli cały mechanizm i nogi - zapomniałam sfotografować - jest na filmie.



Mycie


Mycie było dość eksprseowe - plastikowe części wylądowały w misce z detergentem. Przetarłam je gąbką, wypłukałam i wysuszyłam. W trakcie mycia, nagle wpadła mi do głowy myśl - kto powiedział, że ten koń ma mieć czarne włosy??? Przecież to, że takie miał nie oznacza, że nowe mają być takie same. Poza tym z tymi czarnymi włosami jest taki smutny i w ogóle jakoś mi one nie pasują. Może gdyby plastik nie miał tego brokatu wyglądałyby lepiej. Przez ten brokat to on się aż prosi o coś jaśniejszego.

Przegrzebałam swoje zasoby włosowe i wybrałam dwa kolory - złocisty blond i brązowe włosy, jakie zamontowałam Lucynie. I szczerze powiem - nie mogłam się zdecydować. 



Blond wyglądał kusząco, jednak z tyłu głowy miałam Kalekę. Z kolei ten brąz był tak idealnie dobrany do koloru plastiku, że bałam się, że będzie się zlewał. Wysłałam powyższe zdjęcia do Doroty. Też potrzebowała chwili... i gdy ja już wiedziałam w którą stronę powinnam pójść - odpisała mi, że brąz. Uff... zgodziłyśmy się.

Przygotowanie włosów


Lucynkowe włosy są zrobione z henlonu, tworzywa, które w momencie renowacji Wavy wydawało mi się łatwiejsze i przyjemniejsze do współpracy. Wszystko jest super, dopóki włosy nie zaczną się plątać. Włosy, które mi zostały po Lucynie, były spięte gumką i schowane w foliowy rękaw - tak jak w momencie zakupu. Niestety, gdy próbowałam pozbyć się gumki - włosy mi się okropnie splątały. Nie było szans, by je rozczesać, bo przy kolejnych próbach - plątały się jeszcze gorzej.

Wrzuciłam je w końcu pod wodę, umyłam szamponem. Nałożyłam dużą ilość odżywki i trzymając bardzo mocno w jednej ręce - rozczesywałam szczotką z szerokim rozstawem zębów - zaczynając od samej góry i kończąc w miejscu, gdzie szczotka zatrzymywała się na kołtunach. Zachlapałam przy tym całe lustro w łazience. Gdy kołtuny udało się zsunąć maksymalnie w dół, zdecydowałam się je odciąć. Wyrównałam końcówki, spłukałam odżywkę i wysuszyłam umyte włosy lekko ciepłym powietrzem suszarki do włosów.

Włosy te były fabrycznie karbowane w bardzo drobne fale - widać je na zdjęciu u góry. Myślę, że przez te karbowania łatwo się plączą i kołtunią. Po wysuszeniu włosów od razu złapałam za karbownicę i rozprostowałam te fale. Nie dało się ich całkowicie usunąć, choć prawie poparzyłam sobie dłonie, ale efekt był widoczny i odczuwalny w dotyku.

Umyte, wysuszone i nieco rozprostowane nowe włosy

Mając już pewne doświadczenie wiedziałam, że po podzieleniu widocznej porcji na pół, następnie z jednej połowy odjęciu jednej trzeciej objętości - z pozostałych dwóch trzecich powstanie ogon, natomiast z połowy i odłożonej jednej trzeciej drugiej połowy - powstanie grzywa. No trochę namieszałam z tą kalkulacją - ale nie umiem jaśniej.

Naprawy


Po rozebraniu Stefki na części, okazało się, że szyja jest tylko manualnie ruchoma - nie ma żadnego powiązania z mechanizmem i nigdy nie miała. Zdziwiło mnie tylko, że trzyma się na niewielkim elemencie odchodzącym od korpusu (taki niewielki plastikowy prostokącik odstający u góry korpusu - na obu częściach - widoczny na powyższych zdjęciach z częściami ciała przed myciem). Więc szyja nie wymagała napraw. Za to jedna z tylnych nóg była pęknięta. Jeszcze nie złamana, ale było blisko.



Sprawę załatwił super glue.

Dokręciłam też śrubki w nogach i wyczyściłam pojemnik na baterie i zalane styki.

Nowy ogon i grzywa


W przeciwieństwie do dotychczasowych, uwiecznionych na filmikach - wymian włosów u chodzących koni Barbie - tym razem wymiana odbędzie się na otwartym koniu i grzywa powstanie na bazie.

Nowa baza nowej grzywy

Nową bazę zrobiłam z jakiegoś plastikowego opakowania po czymś - lubię wykorzystywać materiały z odzysku. Odrysowałam starą bazę na tym plastiku i wycięłam. Następnie przymierzając do kołeczków wewnątrz szyi - zrobiłam otwory mocujące bazę w szyi.

Nowa baza grzywy zainstalowana na próbę w szyi

 Zanim się wzięłam za tworzenie grzywy, zainstalowałam nowy ogon. I oczywiście - zapomniałam o zdjęciu z tego etapu (spokojnie - będzie na filmie). Zrobienie ogona to pestka - odmierzone włosy spinam trytką w połowie, przewlekam przez beleczkę wewnątrz konia, spinam kolejną trytką - i gotowe! 

Tworzenie grzywy to większa zabawa. Podobnie jak w przypadku grzyw bez bazy - najpierw oddzielam od przygotowanych włosów drobne pasma - w przypadku grzywy z bazą - lepiej gdy są mniej gęste i jest ich więcej. Choć nie chciałam robić ich zbyt drobnych, bo to bardzo żmudna robota, a i tak później nie ma zbyt widocznej różnicy. Te pasma przewiązuje nitką i zabezpieczam klejem.

Z lewej - gotowe pasma do grzywy, z prawej - włosy które mam przerobić na takie pasma jak te obok.

Gotowe pasma do grzywy

Z przygotowanej porcji włosów wyszło mi 22 pasma. W nowej bazie zrobiłam sobie otwory do mocowania pasm i za pomocą igły do rootowania przewlekałam nitki przez te otwory i związywałam.

Pasma przywiązane do bazy

Gdy wszystkie pasma przywiązałam do bazy - cały powstały szew zabezpieczyłam klejem na gorąco.


W zbliżeniu zbyt ładnie to nie wygląda, ale nie ma to wielkiego znaczenia - szew nie będzie widoczny. To, że pasma są różnej objętości - też nie ma wielkiego znaczenia.

Stefka w nowym wcieleniu


Po złożeniu klaczki w jedną całość i zamontowaniu włosów, prezentowała się tak:





No nie wiem, jak Wasze wrażenia - mnie powstały efekt zaskoczył bardzo pozytywnie już na tym etapie - gdy jeszcze włosy nie były ułożone i wyrównane. Naprawdę nie sądziłam, że może się tak zmienić. 

Jeśli chodzi o jej funkcje motoryczne - niestety nadal po pierwszym kroku leci na pysk. Moim zdaniem może to być wada fabryczna kradzionego moldu - wydaje się jakby głowa z szyją były zbyt ciężkie, a przednie nogi zbyt słabe. Nie próbowałam uruchamiać jej z lalką na grzbiecie, jednak słabość przednich nóg nie wróży raczej sukcesu. Także - owszem działa - jednak lepiej prezentuje się gdy stoi. Nie polecałabym jej jako zabawki.

W ruch poszła moja suszarko lokówka - bez końcówek - co by ułożyć grzywkę, grzywę i ogon na ich miejscu.






No niezła dama z niej wyszła, naprawdę. Biorąc przykład z Wavy - musiałam obciąć grzywkę przy wyrównywaniu, bo choć tak długa zacnie wygląda, to jest mało praktyczna.





No wyszła z niej niezła kasztanica! A jakoś tak wcale się nie zapowiadała. Obcięcie kołtunów z włosów podczas ich przygotowania nie zrobiło większej szkody - włosy wyszły akuratnej długości i wymagały jedynie wyrównania. Postanowiłam nie skracać ich mocniej, z resztą patrząc na zdjęcia oryginału - były niewiele krótsze.

Uprząż i siodło


Kurczę, to miało być proste i szybkie przyjęcie do stada - zwykłe czyszczenie, czesanie i ponowne ubranie - kilka zdjęć - i po temacie. Ech...

Patrząc na nią w tych pięknych nowych włosach, spoglądając na marne wyposażenie jakim obdarzono ją w oryginale - no jakoś mi się to nie spinało. Od początku zakładałam, że przydałby się jej jakiś czaprak, choć nie miałam pojęcia jakby miał wyglądać. Przetrząsnęłam swoje zasoby materiałowe i znalazłam beżowy aksamit - ale choć go wyciągnęłam - jakoś do mnie nie przemawiał. I nagle wpadł mi do głowy pomysł, by tą czerń i brąz przełamać błękitem łączącym się z jej oczami. Udało mi się znaleźć materiał, z którego robiłam czaprak dla Baji - kolejny recykling - gdyż to ścinek z mojej starej ukochanej letniej kurtki. Przycięłam go pod rozmiar, obrobiłam ręcznie brzeg - Czaprak gotowy!

No to teraz uprząż. Serio, na początku sądziłam, że dorobię tylko wodze do tego ogłowia i będzie z czapki! Jednak gdy spojrzałam na Stefę, na ten czaprak pod siodłem... No nie! Z mojego zasobu materiałowego wyciągnęłam skóropodobne ścinki (znów recykling - zostały z pokrowców samochodowych jakie kiedyś, dawno temu, szyła moja mama do naszego Poloneza) - wycięłam z nich dwa cienkie paseczki. Z drutu zrobiłam kółka. Trochę ten czarny kolor mnie przerażał i okazało się, że pasek przeznaczony na czoło wyszedł mi za krótki - a w pudełku, w którym trzymam drut na kółka znalazłam odpowiedniej długości niebieski paseczek z czasów, gdy robiłam ogłowie dla Zdziśka. Kolor idealnie pasował i do oczu i czapraka. Jeszcze jeden czarny pasek na wodze - haczyki - no i uprząż gotowa!

Stefa po przemianie







Sesje


Korzystając z okazji, że pogoda jeszcze nas w tym roku rozpieszcza i możemy cieszyć się kolorową jesienią. Wybrałam się z moją piesą, Stefką i aparatem do naszego lasu. Był to mój pierwszy raz z koniem za ogrodzeniem, zwykle robię sesje w ogrodzie. Ale Stefania na tle jesiennego lasu wygląda cudownie!










Ozdoby do włosów i sesja z lalką


Cały czas brakowało mi jednak jakiegoś akcentu we włosach. W oryginale obdarowano ją szczotką i grzebieniem w różnych kolorach, dwoma wiadrami do noszenia, pakietem jabłek i porcją siana. Dlaczego koń dla lalki nie ma żadnych ozdób do włosów?! Jeszcze tak długich włosów. Inspiracją był dla mnie wspominany Nibbles - coś nie dużego, nie przesadzonego - kokardki!







Dawno nie było moich lalek, zatem na koniec Stefcia i Summer (któż by inny):



Porównanie


Na samiutki koniec - porównanie:




Film 





Komentarze

  1. Jak zawsze niesamowita przemiana. Jestem ciekawa jak to się dzieje, że dostajesz konia w swoje ręce i ,,tak po prostu" zabierasz się do roboty. W każdym razie zazdroszczę zapału, ja się nie umiem zabrać za poprawki c'x Ten konkretny rumak ma bardzo ciekawy kształt siodła, chociaż dość dziwnie ono na nim leży.
    Mam takie głupie pytanie, do czego używasz pogrubienia tekstu w swoich postach? Bo głowię się nad tym od pewnego czasu i denerwuje mnie, że nie wiem :')

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zaczynając od końca - pogrubienie od razu rzuca się w oczy, nawet jak komuś nie chce się czytać całości. Zwykle zaznaczam w ten sposób najistotniejsze rzeczy.
      Siodło pewnie dziwnie leży dlatego, że jest dziwne. Najdziwniejsza jego cecha to fakt, że jest płaskie, siodła Mattel są wyprofilowane.
      No z tym zapałem to też różnie bywa. Na mojej półce stoi koń, który ma wymienione włosy, jest pomalowany podkładem - brakuje mu jednej lub kilku warstw farby na odmianach. I czeka tak już rok czasu. Nie wspomnę o mojej różowej Allegrze, której brakuje tylko czapraka. W sumie to ten koń z półki przypomina mi, że jak coś zacznę robić, to lepiej zacisnąć zęby i to skończyć niż odkładać.

      Usuń
  2. Wow, jestem pod wrażeniem jak z takiego brzydkiego kaczątka mógł powstać taki ładny konik :) bardzo lubię czytać po kolei, ze szczegółami jak przerabiasz zabawki. To motywuje do ciągłego dłubania w modelach, kiedy ma się ochotę rzucić te rozgrzebane w kąt :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też miałam skojarzenia z brzydkim kaczątkiem :)

      Usuń

Prześlij komentarz